Nauczyciel, który pracował z dziećmi z klubu kucyka, poprosił mnie o
przyniesienie paru drągów. Znalazłam je w hali obok. Ku memu zdumieniu
ktoś już tam był; Lauren. Ugh-westchnęłam i poczłapałam po wyposażenie,
ale zatrzymałam się i postanowiłam popatrzeć na jej trening z siwym
wałachem, tym samym, którego widziałam na pastwisku. Dziewczyna parę
razy kierowała go na przeszkodę z drąga, ale koń opierał się i zarzucał
łbem, za co był karcony batem. Wyglądał, jakby się tego bał. Skrzywiłam
się lekko na ten widok. ,,Wszyscy myślą, że konia da się zmusić.
Nieważne do czego, nie uda się im. Z koniem się rozmawia, a nie
krzyczy", pouczała mnie mama. A teraz widziałam skutki na własne oczy.
- Muszę mu załatwić inne wędzidło...-mruknęła dziewczyna. Dosłownie
zdębiałam na tę uwagę. ,,Po co tu przyszłaś? Ruchy" upomniałam się w
myślach i szybko zebrałam potrzebne drągi. Nagle usłyszałam końskie
rżenie pochodzące od wierzchowca Lauren. Jego właścicielka trzasnęła go
porządnie batem, gdy kolejny raz oparł się przed przeszkodą. Była
wściekła. Z drżących rąk wypadły mi drągi. Nie byłam w stanie patrzeć,
jak to ich obu niszczy. Czułam niemal fizyczny ból.
- Przestań!-krzyknęłam. Przez chwilę wydawało mi się, że nie usłyszała,
lecz gdy już opanowała konia, spiorunowała mnie wzrokiem. Przełożyła
nogę ze strzemienia i zeskoczyła z wierzchowca. Stąpając stanowczo
ruszyła w moją stronę. Nie wiedziałam, jak mam to jej wytłumaczyć.
- Co?-spytała. Milczałam przez moment.
- Chciałam przeprosić cię za to, co stało się dziś rano na hali-odparłam
chłodno tonem zupełnie niepodobnym do przeprosin. Nie przepadałam za
nią.
<Lauren?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz