wtorek, 27 grudnia 2016

Od Agnes CD. Lauren +trening Liry

Lauren skierowała Apperitiva na przeszkodę. Całe szczęście, że przeskoczył ją gładko i szybko. Wyglądało na to, że mu się podoba i tworzą zgraną parę. ,,Ciekawe, czy jest taki sam, jak ona, skoro tak dobrze się dogadują"-pomyślałam. Przyszła moja kolej, ale Lira mimo niedawno podanych jej środków była niespokojna i za żadne skarby świata nie chciała czy też nie mogła skupić się na treningu. Nieustannie rżała i ciągnęła w stronę wyjścia, dlatego ledwo udawało mi się normalnie na niej jeździć. Ale w sumie nie było się czemu dziwić-terapia ziołami działa dopiero po wielokrotnym i regularnym podawaniu. Nie pomagał też Pegaz, którego rozpaczliwe, chodź odległe odezwy rozlegały się po całej akademii. Stanowczo pociągnęłam wodze i kopnęłam ją mocniej łydkami. Klacz niechętnie pokłusowała przez halę. Z całej siły skupiłam się na jeździe i na zakręcie usiadłam w siodle. Zadziałało, chodź tylko na kilka sekund, bo po tym czasie Lira znów zwolniła i szarpnęła głową do bramy.
- Spokojnie, skup się-powiedziałam do niej i skierowałam ją znowu na tor. Tym razem zagalopowała prawidłowo z prawej nogi. Do przeszkody zostało nam już tylko kilka metrów, lecz jak na złość źrebak znów dał o sobie znać, a niepohamowany matczyny instynkt spowodował, że klacz zarżała jeszcze głośniej i skręciła tuż przed stacjonatą. Noga wypadła mi ze strzemienia, ale udało mi się ją tuż przed wyjściem wciągnąć z powrotem. Lira otrzymała lekkiego bata. Trenerka wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że powinnam zapanować nad koniem, lecz nie miałam ochoty robić tego tą metodą. Postanowiłam próbować do skutku. Ponownie zawróciłam na trasę, zagalopowałam. Czułam pod sobą bieg klaczy, równy i dość opanowany. W jednym momencie ciało wierzchowca znalazło się nad przeszkodą, a przednie kopyta wylądowały po drugiej stronie wzniecając chmurę pyłu. Pochwaliłam ją, głaszcząc po szyi. Reszta treningu przebiegła w miarę dobrze, nie licząc paru wpadek. Spocona, podobnie jak Lira, wyszłam z hali. Nasze oddechy zamieniały się w parę, a kryształki lodu osiadały na mojej kurtce. Za mną szła Lauren z Apperitivem. Siłą woli powstrzymałam się, by się odwrócić. Obok mnie truchtał radośnie Kieł, co raz liżąc leżący obok drogi śnieg. Pogłaskałam go po głowie i odprowadziłam klacz do stajni. Lira od razu zaczęła panicznie rozglądać się za swoim dzieckiem, i próbowała przecisnąć pysk przez pręty. Westchnęłam ciężko. Wyglądało na to, że uwagi Liry nie da się odwrócić pracą. ,,Może jeśli nie będzie z nim przebywać cały czas spędzony w stajni, to stopniowo o nim zapomni...?"-pomyślałam, mając nadzieję, że to się sprawdzi. A do tego czasu musiałam zaufać lekom. Przetarłam ją jeszcze słomą i pozostawiłam w boksie, by ochłonęła. Wtedy pojawiła się znowu Lauren. Wzdychając, zamknęłam drzwi i skierowałam się do wyjścia, by ją wyminąć. Zanim jednak to zrobiłam, zabrzmiało mi w uszach wypowiedziane z pretensją pytanie:
- Jedziesz z nami na ten targ, czy nie?-Odwróciłam się i milczałam chwilę. W sumie, i tak nie miałam nic do roboty.
- Okey, idę.
<Lauren? Co tam przygotowałaś?:3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz